W mojej rodzinie zawsze były zwierzęta. Wszak bez zwierząt rodzina nie jest pełna. Mówią, że żyje się tak długo, jak długo bliscy pamiętają. Dlatego postanowiłam spisać kilka historii o Niezwykłych Istotach, które wnosiły radość i miłość w nasze życie. A także nieustannie motywowały nas do... myślenia :)
Agłaja i Rosja.
Grudzień baaardzo dawno temu...
Agłaja to była ukochana kotka mojej córki. Srebrzysta piękność rasy Maine Coon. Istota nie tylko piękna, ale również niezwykle inteligentna, mądra i... charakterna. Rządziła całym ludzkim, kocim i psim stadem <3
Przyjechała do nas w wieku 3 miesięcy. Kiedy z godnością, powoli opuściła transporter, który postawiłam na środku pokoju, nasz owczarek niemiecki popatrzył tylko chwilę i ze stoickim spokojem, bez dźwięku skargi, wytaszczył w paszczy swoje legowisko na przedpokój. I mimo braku jakichkolwiek wzajemnych animozji, wielka suka zdecydowała się spać na nowym miejscu ponad tydzień, bo jej przestrzenią zaczął rządzić mały kotek :P
Trochę zeszło zanim ją przekonałam, że w rodzinie mamy równouprawnienie :)
Szybko okazało się dlaczego pies tak zareagował - Agłaja najmłodsza w rodzinie - okazała się liderem najwyższej klasy :)
W grudniu jest taki czas, że harcerze zapraszają się wzajemnie na spotkania świąteczne, więc i my z córką starałyśmy się dotrzeć do zapraszających chociaż na chwilę. Gdzieś po drodze kupiłyśmy w cukierni ulubione ciastka Krysi zwane maczkami. Wpadłyśmy tylko na chwilę do domu, żeby zostawić zakupy.
Problem w tym, że mieliśmy również suczkę rasy Rhodesian Ridgeback, a w tym przypadku zostawianie czegokolwiek jadalnego poza szafą pancerną skutkuje utratą produktu :P
Urządzaliśmy zawody - my lepiej chowamy czy pies lepiej szuka :P
Krótka chwila kombinowania - do lodówki nie można schować świeżutkich maczków, bo stwardnieją. Więc wysoko na lodówce - pies nie doskoczy. Będzie dobrze.
Zadowolone, że udało nam się przechytrzyć żarłoka z pręgą na grzbiecie, poszłyśmy na kolejną wigilię.
Kiedy wróciłyśmy do domu radość z poczęstowania się pysznymi maczkami zgasła jak świeczka na wietrze....
W kuchni niemal przyklejona do lodówki siedziała Rosja, a przed nią widać było mokrą plamę - to ślina ściekała jej z pyska :D
Pies nawet nie zauważył, że weszłyśmy do domu - siedział jak zaczarowany gapiąc się do góry. A na lodówce siedział kot.
Dumna, srebrzysta Agłaja.
Gapiła się z wysokości lodówki na udręczonego psa.
I nagle patrzymy, a ta kocia terrorystka, ruchem najwolniejszym na świecie, zaczęła przesuwać łapą... ciastko wyciągnięte pazurem z torebki. Pies się ślini na maksa, ani drgnie, okiem nie mrugnie a kot przesuwa tego biednego maczka, jak na zwolnionym filmie. I nagle buch! kotka z wielkopańską łaskawością zrzuca smakołyk z krawędzi lodówki wprost do psiego pyska....
Niestety zabrakło ciastek dla nas :P
Ale za to już nigdy nikt nie wątpił, kto ma w domu władzę absolutną :P